sobota, 10 grudnia 2011

"JA tu mieszkam, JA tu rządzę"

Przerost treści nad formą, to u nas chleb powszedni. Umiecie sobie wyobrazić, że tak na dobrą sprawę nie jesteście w stanie powiedzieć, jak wygląda osoba, z którą mieszkacie pod jednym dachem przez większą część życia?

Ja nie wiem, jak wygląda twarz mojego ojca. Od lat nie patrzę w jego stronę i od lat praktycznie się do niego nie odzywam, niestety z licznymi wyjątkami, kolejnej 'ostrej' wymiany alkoholickich spostrzeżeń i zapatrywań na życie.

Od lat nie przyglądałam się jego twarzy. Z pełnym rozmysłem i zamierzeniem. To taki cichy sposób walki. Mały bunt. Nie wiem jak wyglądasz, więc nie muszę na ciebie uważać. Dziecinne podejście do problemu, które całkiem nieźle obrazuje bezsilność jaką czuję nie jeden raz. Bezsilność, która okrywa całego człowieka szczelnym kokonem i odbiera siły na jakiekolwiek działanie. Odbiera też wiarę w siebie, swoje umiejętności i możliwości. Wysysa energię i zapał.

Nie, nie umiem powiedzieć jak teraz dokładnie wygląda twarz mojego ojca, ale za to jego głos mam tak głęboko wyryty w swojej osobie, że jedno słowo potrafi mnie wyciągnąć z najgłębszego snu i ustawić mnie na "czuwanie". Nasłuchiwanie i wsłuchiwanie się w najdrobniejszy szelest i hałas. Wydobywanie tych określonych i specyficznych. Dźwięk, który jak nic innego, potrafi wszcząć w moim organizmie alarm stawiający w gotowości wszystkie zmysły.

Tak, dziś jest wieczór pod hasłem: JA tu mieszkam, JA tu rządzę... zbyt mało alkoholu na przyzwoitą awanturę, zbyt wiele by zamknąć podły pysk i zaszyć się w swojej śmierdzącej norze, przez którą pół domu cuchnie. Czasem, czasem, myślę, że gdybym wiedziała ile potrzeba mu jeszcze alkoholu, do tego aby zamilkł raz na zawsze, pojechałabym mu go przywieźć i siedziała przy nim aż wypił by wszystko do ostatniej kropelki, nawet jeśli w tym celu musiałabym się zadłużyć, i czasem myślę, że nie miałabym do tego ani skrupułów, ani obiekcji. Nie po tych wszystkich latach. Tyle, że... nikt tego nie jest w stanie określić. 

5 komentarzy:

  1. Widzisz, i ściął mnie ten bakcyl na dwa dni. No, ale już się uaktywniam pomału.
    A tak, a propos Twej notki. To wiesz, patrząc na wiek Twego vice szefa, to zmarł za wcześnie. Bo cóż to dziś jest 50 lat dla średnio nawet zdrowego człowieka. Wiek ciut więcej niż średni. Ale w tym przypadku Jego śmierć jest być może wybawieniem dla rodziny. Takie słowa zawsze są straszne, bo gdzieś tam z tyłu głowy jest myśl, że może któregoś dnia by WYTRZEŹWIAŁ. Choć statystycznie wiadomo, że nie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aj, widzisz, jeszcze nie całkiem z moją percepcją jest ok. Komentarz - ten wyżej, dałam nie pod tym postem.


    Ja mam tak inne doświadczenia z dzieciństwa, tak inny obraz mego Ojca, i w o góle Rodziców (niestety nie żyjących już), że wydaje mi się niestosownym opowiadanie o tym w kontekście tego Twego wpisu. Kiedyś Ci o tym opowiem, znajdę na to dobry moment :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O tym, czym jest jego śmierć, to szeroki temat, może za czas jakiś napiszę jak to postrzegam oraz jak wg mnie mogło to wpłynąć na jego rodzinę.

    Czekam na opowieść :)

    OdpowiedzUsuń
  4. temat alkoholizmu to dla mnie " tabula rasa" .
    Znam jedynie z opowiadań koleżanki,i drugiej,itp.
    Życzenie śmierci?
    rozumiem,ale to schodzenie do jego poziomu ,a myślę że Ty raczej tego nie chcesz

    OdpowiedzUsuń
  5. aaaaaaaaaaa i zlikwidowałabyś te cholerne kody

    OdpowiedzUsuń